środa, 29 lipca 2015

Kaszka kukurydziana z jagodami (deserek dla niemowlaka)

 
Jakiś czas temu Ania Włodarczyk (z bloga Strawberries from Poland) wydała książkę Zapach truskawek. Rodzinne opowieści. Jest to rzecz absolutnie porywająca, wzruszajaca i przepełniona przepięknie namalowanymi słowem obrazami kulinarnych wspomnień z dzieciństwa i ważnych życiowych momentów. Osobiście uważam, że każdy powinien coś takiego w życiu napisać. Choć pewnie nie każdy ma tyle talentu i - w co niezwykle trudno mi uwierzyć - być może nie każdy ma takie kulinarne wspomnienia. Ja pamiętam bardzo dużo. Ku bolączce Pana Małżonka mam niezawodną pamięć do sytuacji. Potrafię ze szczegółami obejmującymi wszystkie zmysły odtworzyć jakieś wydarzenie z przeszłości. Usłyszana w radiu piosenka potrafi otworzyć w mojej pamięci dawno zakurzoną szufladę. Dotyk materiału jak sukienka mamy zapinana na guziczki, czerwono-pomarańczowa w białe kwiaty, którą mama uszyła sobie sama, a któregoś dnia mój młodszy brat pociął ją nożyczkami, schowawszy się w szafie, gdy byliśmy u babci na wakacjach. Widzę to dosłownie, jakbym przeniosła się wehikułem czasu. Jakaś mała rzecz, drobny bodziec, a ja już jestem we wspomnieniu.
Mam też takie wspomnieniowe "evergreeny". Zawsze gdy czuję zapach letniego koperku, to widzę siebie stojącą w dusznej szklarni podziwiającą piękne pomidory, które ciocia Bonia dorzucała do najpyszniejszej zupy wraz z fasolką szparagową, innymi młodymi warzywami i przede wszystkim dużą ilością koperku.
Zapach leśnych jagód natomiast przywołuje mazurskie wakacje u babci. Kiedy widzę ludzi na poboczach sprzedających słoiki z jagodami albo dotykam delikatnych granatowych kuleczek kupionych na targu, a nawet kiedy sama zbieram je w lesie wśród komarów i pajęczyn - jestem zadowolona, fakt, ale nic nie czuję. Natomiast zapach podgrzewanych jagód zalewa mnie ciepłymi wspomnieniami od stóp do głów. Momentalnie widzę siebie w krótkich spodenkach i kolorowej koszulce, z czarnymi jak u indianki włoskami za ucho i krzywo przystrzyżoną grzywką, jak siedzę na balkonie w fotelu z charakterystycznymi drewnianymi podłokietnikami (teraz przechodzą renesans), dyndam nogami i zajadam się niezliczoną ilością pierogów z jagodami. Pamiętam upalne poranki spędzane na targu, kiedy kurczowo trzymałam pasek babcinej torby, żeby się nie zgubić w tłumie, a babcia wybierała gatunki ziemniaków - irys, orlik czy bryza, najświeższy kawałek arbuza, którego pestkami potem będę pluła z rzeczonego balkonu na trzecim piętrze (jakoś nigdy mi nie przyszło do głowy, że komuś może się to nie spodobać) i najładniejsze jagody przesypywane delikatnie ze szklanego słoika do papierowej torebki. I moje odwiecznie nurtujące, nigdy nie wypowiedziane na głos pytanie: dlaczego jagody odmierza się na litry?
W ubiegłym tygodniu byliśmy u mojego brata i jego rodziny, którzy mieszkają pod Warszawą. Polecieliśmy samolotem, żeby Pan Synek - obecnie na etapie fascynacji samolotami oraz smokami - miał przygodę. I muszę przyznać, że taka podróż zdecydowanie bardziej mi się podoba niż telepanie z tobołami niekończącą się autostradą. Wzięliśmy tylko bagaże podręczne, wsiedliśmy o poranku do samolotu i chwilę później, zanim domownicy wstali, piliśmy już kawę na tarasie w gościnie. Nawet Panna Córeczka przetrwała podróż doskonale, choć tego się głównie obawiałam. W trakcie startu dostała mleko i spokojnie sobie zasnęła, kiedy my mknęliśmy nad nielicznymi chmurami w blasku słońca ponad ledwo widocznymi domkami i układanką pól i łąk.
Tak się złożyło, że na czas naszej wizyty było akurat wyjątkowo ciepło, więc nie pozostawało nam nic innego jak tylko kupić tonę jagód i zagonić starszaki do lepienia pierogów, które mogłyby służyć za ilustrację w kampanii społecznej na rzecz tolerancji - każdy inny, wszystkie piękne. I pyszne ;)
Najmłodszej (która jeszcze nie je glutenu i cukru) nie spadło niestety nic z tarasowego stołu, ale wraz z nami w cieniu wiśni, zajadała się swoim deserkiem, który podawałam jej już w domu, a który pałaszuje z naprawdę zadziwiającą gorliwością.


od 7. m. ż. 

Składniki (na 1 porcję dla 7-miesięczniaka):
1/2 szklanki mleka ryżowego
1 łyżka kaszki kukurydzianej
1-2 łyżki leśnych jagód
1 łyżka wody (filtrowanej)


Mleko ryżowe doprowadzamy niemal do wrzenia, wsypujemy kaszkę kukurydzianą i energicznie mieszamy przez 3-5 min, do uzyskania gęstej papki. Odkładamy do ostudzenia.
Jagody myjemy na sitku i wyparzamy (przelewamy wrzącą wodą), a następnie wrzucamy do małego rondelka z 1 łyżką wody i gotujemy kilka minut - aż płyn (woda + sok z jagód) nieco odparuje, a same jagody staną się mięciutkie. Dodajemy do kaszki, mieszamy i podajemy maluchowi.

Smacznego!


UWAGI:
  • Podobne danie można przyrządzić z odciągniętego mleka mamy (lub wybranego modyfikowanego) i kleiku kukurydzianego lub ryżowego. Należy jednak wówczas pamiętać, że takiego mleka się nie gotuje (!!!), a jedynie ewentualnie podgrzewa do temperatury nie wyższej niż 40ºC. Dlatego też w takiej sytuacji należy użyć błyskawicznego kleiku kukurydzianego, a nie kaszki (grysu).
  • Moim zdaniem takie rozmiękczone jagody nadają się świetnie do ćwiczenia połykania większych kawałeczków. Polecam jednak samodzielnie ocenić zdolności własnego malucha. Jeśli czujemy, że sobie nie poradzi, radzę całość zmiksować. 
  • Można także zmieszaną jeszcze ciepłą kaszkę rozprowadzić na płaskim talerzyku. Po wystudzeniu powinna się nadawać do krojenia w kawałeczki w sam raz do łapki - dla zwolenników BLW. 
  • I jeszcze jedno na koniec: tak, będzie czarna kupa ;) 


1 komentarz: